Brałam udział w Powstaniu Warszawskim, po ciężkich latach okupacji niemieckiej. Starałam się, w miarę możliwości, pomagać tajnej organizacji AK. W dniu 2-go sierpnia 1944 roku zgłosiłam się do „Baszty” na Mokotowie. Przysięgę składaliśmy w Kaplicy Sióstr Elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego.
„W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej, przysięgam być wierny Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru, o wyzwolenie z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, Naczelnemu Wodzowi i wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszna, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg!”
Słowa tej przysięgi wyrzekłam wraz z innymi, gdy zgłosiłam się do AK, aby życie swoje ofiarować Ojczyźnie. Przydzielono mnie do punktu sanitarnego. Naszą Komendantką była „Pogoda” (J. Lipińska). Należeliśmy do Kompanii 0,1 „Bożydara” (D. Dąbrowski). Stacjonowaliśmy przy ul. Krasickiego., potem w „Alkazarze” przy Al. Niepodległości. To były fortece Mokotowa. Tyle było tam rannych, zabitych. W ostatnich dniach września przechodziliśmy na ul. Czeczota, potem na ul. Odyńca, a następnie do Parku Dreszera i następnych ulic. Miasto płonęło…, wszystko zniszczone. Pamiętam w „Alkazarze” została odprawiona Msza św.. Wzbudziliśmy wtedy akt żalu. Odmówiliśmy „Confiteor” . Następnie udzielono nam Komunii Świętej i absolucji na wypadek śmierci.. Potem jeden z ojców karmelitów wręczył nam medaliki-szkaplerze. Dołączyłam go do swojego.
W czasie tych miesięcy sierpnia i września ciągle doświadczałam przedziwnej opieki Matki Bożej, tak jak w latach dzieciństwa i młodości. Pragnę podziękować Matce Najświętszej za ocalenie życia w kanale i po wyjściu z niego.
Nasza Komendantka wyznaczyła nas sześć do przejścia kanałem do Śródmieścia. Wchodziliśmy dużą grupą do włazu przy ul. Szustra, róg Bałuckiego z dnia 26 na 27 września w nocy o godz. 3-ciej. Razem z nami wchodził także ranny na Czeczota „Bożydar”, wchodziło dużo osób. W kanale – najpierw breja do kostek, w miarę dalszej drogi stawała się coraz głębsza. Kanały wpadały do burzowców. Niemcy rzucali granaty, robili przeszkody, używali gazu. Straciłam przytomność, najpierw ktoś mnie ratował, słyszałam cichy szept: „To dla Polski”. Detonacje rozpierzchły innych, a może już zginęli. Topiłam się i tak jak inni miałam, w tym burzowcu, w tej głębi, utonąć. Jednak na moment odzyskałam przytomność – chwyciłam medalik w rękę i wypowiedziałam ostatnią prośbę: „Matko, Maryjo, Jezu…” Natychmiast przestałam się topić. Jakąś nadprzyrodzoną, ostatnią siłą, zrywem do życia, przepłynęłam tę głębię i znalazłam się w bocznym kanale.. Jestem głęboko przekonana, ze to Matka Najświętsza podała mi swoja matczyną dłoń i dopomogła mi przebyć tę ogromną głębię.. Nie miałam sił, aby iść dalej, co chwila upadałam. Woda w bocznym kanale była płytsza. Przejścia do Śródmieścia już nie było. Doszliśmy już jako mała grupa powstańców. Chcieliśmy otworzyć właz, ale nie mogliśmy. Długo się błąkaliśmy zmęczeni do ostatka tą beznadziejną wędrówką. Ciągle upadałam z braku sił, pozostawałam na końcu, szlam ostatnia. Ktoś histerycznie krzyczał, ludzie padali w brei. Co, co odchodzili, ciągle się wracali do tego miejsca. Ktoś zaoferował się wyprowadzić nas z tego kanału drugim, bocznym wyjściem w Aleje Niepodległości. Kiedy już byliśmy blisko wyjścia wtedy – snop światła i ogłuszający huk. Niemcy wycelowali pocisk właśnie w te kanał.. Ci, co szli pierwsi, wszyscy zginęli, słyszałam ich ostatnie jęki. Ci, którzy jeszcze mogli, wypowiedzieli: „Jezus, Maryja”. Byłam przygnieciona głazami. Czułam, że jeszcze żyję, ale nie mogę się ruszyć. Straciłam przytomność. Nie pamiętam jak długo i po jakim czasie ktoś mnie uwolnił… Byli to lekarze. Stanęłam, ubranie miałam całe w strzępach od odłamków, zakrwawiona, ale to były powierzchowne rany; z trudem mogłam iść, kanał był usłany trupami, nie było jak stanąć, wszędzie leżeli ci, co zginęli za Ojczyznę. Przy wyjściu stała Niemka – rewidowała, pytała: „Czy bron jest?” Drżałam z zimną, wyszłam boso. Ubranie w strzępach, jakaś kobieta okryła mnie męską jesionką i dała buty.
I następny okrutny, nieprzytomny widok, na który patrzyłam, jak rozstrzeliwano wszystkich… , najpierw mężczyzn – niezliczona była ich ilość. Padali jak ścięte kłosy najlepsi synowie Ojczyzny. Następnie sprowadzano z ulic kobiety i dziewczęta. Dołączono mnie do tej grupy i ustawiono do rozstrzelania. Już miały paść wystrzały; taki decydujący moment. Przychodzi drugi Niemiec i oddala tego, co miał strzelać, a nam po polsku mówi: „Wy już nie będziecie rozstrzelani, pójdziecie do obozu.”
Wiem, ze Matka Najświętsza chciał mnie ocalić wtedy, kiedy tonęłam i kiedy chciano mnie rozstrzelać. Słyszałam jakiś wewnętrzny głos – nie będziesz rozstrzelana – i czułam jakiś dziwny spokój.